sobota, 29 grudnia 2012

Litery mojego imienia tańczą, kiedy je wymawiasz. Chodź, chodź, namaluję Cię. Będę pędzlem dotykała Twoich żeber, jego miękkie włosie muśnie Twój splot słoneczny, zatoczy kręgi wokół cienkiej warstwy skóry. Z żaru powstałeś i w żar się obrócisz.

zapraszam

środa, 26 grudnia 2012


Nad wszystkim wisi warstwa ochronna, nad wszystkim wisi bełkot, pieprzenie pijanych, nad wszystkim można usiąść, zapłakać, bo wszystko może zaboleć. Nad wszystkim się da publicznie buzię drzeć, że to warte jest gówno tak naprawdę (jaką prawdę, się pytam), że to nic, że racja jest jedna, jedyna, że basta, że mordy czas zamknąć, bo prezes chciałby.
Ze wszystkiego można uczynić grę, most zwodzony, spacer po linie i wszystko to można zupełnie bez zabezpieczenia i wszystko to można zadedykować komuś albo sobie, bo przecież ja i ja, i to bynajmniej nie jest podejście filozoficzne, to już nawet nie umiejscowienie czegoś w czasie, bo w zasadzie niektórym zostaje tylko międzyczas.
Między czym a czym, ktoś by spytał. Między wszystkim. Wszystko staje się ważne, bo wszystko może zacząć się liczyć, wszystkim się trzeba zająć, dopilnować wszystkiego, na wszystko znaleźć moment. Wszystko mało empatyczne i w zasadzie jedyna kwestia warta poruszenia, to kwestia przerywania. Ale...
Kiedy zerkam pod spód tej warstwy, pod stół, pod Ciebie. Kiedy liczę spojrzenia wbijane w siebie aż do bólu powiek, do bólu żeber, do bólu serc. Kiedy banał ulatuje z haseł mówiących o szczęściu. Kiedy nie ma już dialogów na jeden głos, bo jesteś. Kiedy pęka powietrze, kiedy się budzisz, kiedy robisz kanapkę z masłem, bo nic innego nie ma w lodówce, kiedy myślisz. Kiedy przestajesz czuć się jak kostka brukowa, jak kastet, którym ktoś obija Ci Twoje własne, Twoje jedyne policzki, jak worek pełen martwych serc. Czy wtedy? 


sobota, 15 grudnia 2012

jeśli działa tu jeszcze mechanizm wdech-wydech, to w zasadzie tylko dzięki Tobie. szyfr znam na pamięć, literowany brzmi m-a-r-t-a. nie chodzi o noszenie ciemnych okularów, ale dobrze, że potrafimy wziąć odpowiedzialność za każde istnienie w niebycie i zszywać to, co pęka, gdy milczy telefon. wiesz, ciągle mam w szufladzie rajstopy, które przypaliłaś mi na ławce przed szkołą, chociaż minęły prawie dwa lata.

wtorek, 11 grudnia 2012

słońce na Twoich barkach waży trzy razy więcej. ten zachwyt jest śmiertelny.

sobota, 8 grudnia 2012

Z każdym rozbłyskiem jarzeniówek Ciebie więcej, chociaż gdyby trzeba było znaleźć puentę, traktowałaby o niepewności jako stałej.




sobota, 1 grudnia 2012


Wczoraj. Trzydziesty dzień listopada, listo-pad, spadające listy, lista piosenek o Tobie i o mnie, trzydziesty dzień listopada - r o k. Od roku egzystencja na krawędzi (tfu!) monety i nie, nie rób takiej miny, nie chcę nas sprowadzać do zaciągniętego długu i przymusu opłaty, po prostu nie ma nic bardziej i jednocześnie mniej wartościowego od kilku złotych w portfelu, gdy jawi się wizja złej nocy, gdy gaśnie zapalniczka. Rok, który był każdym z tysiąca stanów skupienia, stanów zjednoczonych i stanów nieco bardziej podzielonych. Rok, który przetrwał, lub, który było dane przetrwać nam. Wszystko sprowadza się tutaj do momentów, gdy stykają się wargi, chociaż zdarza im się jak tramwaj, spóźnić nieco, nie przyjechać, nie dać wejść z powodu tłoku. Trzydziesty dzień listopada dwa tysiące jedenaście - zjawiasz się, trzydziesty dzień listopada dwa tysiące dwanaście - trwasz. Trzydziesty dzień listopada, chociaż po drodze były smęty, zawodzenia, lamenty gdańskie. Trzydziesty dzień listopada i nie ma miejsca na andrzejki, bo się świętuje Ciebie i mnie, bo się uświęca znaczenie Twojego języka na moim brzuchu. Trzydziesty dzień listopada i można napisać atlas swoich ciał. Chodź, chodź. Gaszę światło i płynę przez światy, drogę rozjaśnia płomyk, chociaż nie nazywają mnie tu już dziewczynką z zapałkami. 


Trzydziesty dzień listopada i wciąż
''najbardziej lubię patrzeć, kiedy śpisz.''



sobota, 10 listopada 2012

Kiedyś wiersz o leżeniu w łóżku razem zaczynał się na stacji Gdańsk Główny, kiedyś Wyżynna, to byłeś Ty, wieża z panoramą na miasto, to byłeś Ty, uciekająca dwunastka, to byłeś Ty, szukanie drzwi na dach, kierunek Zaspa, to byłeś Ty, plaża-Brzeźno, to byłeś Ty, przesypywanie piasku na Westerplatte, to byłeś Ty, parki, uliczki, kawiarnie, to byłeś Ty, trzydziesty dzień listopada, to byłeś Ty, spacer nad jeziorem, to byłeś Ty, herbata w mojej kuchni, to byłeś Ty, przekomarzania i uciekania, to byłeś Ty, spacery po Długiej, to byłeś Ty, zrozumienie, ciepło, to byłeś Ty. Każdy punkt tego miasta, każdy punkt mojego ciała, każde miejsce na mapie ''Gdańsk'' - Ty, Ty, Ty. ''Sex On Fire'', to byłeś Ty, lampka przy łóżku, to byłeś Ty, szukanie dla siebie chwili, dwóch, momentów kilku, to byłeś Ty. Zrozumienie, patrzenie, delikatnienie, to byłeś Ty. Później trzeba było pytać się ''czy wrócisz tu i czy aby na pewno?'', bo wszystko nam się stało niewiadomą. Wrzesień rozczarował, choć miał czarować, oczarowywać, okrzyknąć nas królem i królową świata. Zamiast tego przyszło mi znosić samotne dworce, ulice i noce, zamiast wiadomości od Ciebie - esemesy od Orange, zamiast poranków sennych, spokojnych, kocich - hałas we mnie, bo każda żyła ''Ty'', a Ciebie nie ma, łóżko bez a jednak z wspomnieniem i bolało, piekło, nie mogło inaczej, nie może inaczej, kiedy ktoś znika, kiedy idzie na ochotnika, żeby sprawdzić ile można bez siebie wytrzymać, kiedy jedyne spojrzenia, jakie się wysyła, to przypadkowe mijanki na korytarzu, kiedy wzrok ucieka, trzyma się sufitu, kurczowo gra z podłogą w państwa-miasta (swoją drogą, podłoga to również ważny punkt odniesienia czasu wrzesień-październik, na podłodze się toczyło wielkie wojny o kolejny dzień, na podłodze, w samych drzwiach już, stały nogi, które za nic nie chciały przekroczyć progu, bo tamprzecieżmożnasięspotkać, na podłodze odszukiwania śladów DNA, chociaż to przecież nie ten pokój, nie to piętro, nie to łóżko nawet - misja zakończona fiaskiem. nie było nas tam, jak się okazało po wnikliwych poszukiwaniach i godzinach spędzanych między szafką nocną a oknem). A mimo, wbrew, przeciw logice, na przekór prawom, normom, obyczajom, słowom ''nie, nie uda się, niemaszans, niemawas,'' okazało się, że permanentne stany pełne stresu, tańce lękowe, dance of death w każdym klubie, fajki jedna po drugiej, do filtra, do serca, do wspomnień, piwa z obcymi, obce ciała, obce dłonie, książki połykane, strona za stroną, szukanie mnie, Ciebie, nas, że to wszystko okazało się chwilą, że kiedy trwała, wydawała się wieczna, wiecznie niezapomniana, niemożliwa do przejścia, ominięcia, oplucia, a kiedy minęła - mrugnięcie okiem, mruknięcie ''tak'' i przyzwolenie na siebie, na niebo, na dotyk, na splecenie dłoni, za którymi się tęskniło, na uśmiech, na przerywany o Tobie myślami sen. Że coś, o czym nie wiemy, coś, co się kryje i oby nie był to żaden skrytobójca, że coś jest, jest coś w tej historii, że każdą skałę można skruszyć, a ekstremalne warunki, ekstremalne niejasności, to chyba specjalności nasze. I chyba miałeś rację w czwartkowy wieczór, który to odmienił, chyba mówiłeś prawdę ''to przez listopad'', w listopadzie zwyczajnie nie da się osobno, samemu, bez Ciebie. Chociaż nie jestem, która wszystko zniesie, to obiecuję, że co się stanie już nas nie rozłączy.

a tutaj pytania i odpowiedzi, gry słowne

środa, 19 września 2012


Powinno się iść, się siedzi, się nie chce wstać, się myśli, że jeszcze się coś stanie, że się wydarzy, zmieni. A powinno się odejść, powinny się zamknąć drzwi, trzask, prask, się nie istnieje, się wyistniało swoje, się przeżyło, się zamknęło, domknęło, dojadło w tej historii wszystko, co było do stworzenia. Teraz się przerysowuje, koloryzuje i szuka, ciągle się szuka czegoś, co pozwoliłoby postawić nogę między drzwiami a framugą. Framuga się niszczy, się rozpada, gnije, gaśnie. Framuga jako kolumna, się podpiera o framugę, się stara nie upaść, chociaż już niżej znaleźć się nie da, jest się na poziomie ostatnim, jesiennym, właściwie podpoziomie, się nie da utrzymać pionu, chociaż chce się, chce. Szczere chęci się ma, się chce ratować, chociaż się wie, że nie zostało nic. Się czeka ciągle na poranek, kiedy się zjawi ktoś, kiedy się zjawi wiadomo kto, kiedy podejdzie, podszepnie, podczepi, wczepi w łóżko, nie odejdzie, nie odczyta wiersza od tyłu, bo każdy od tyłu czytany oznacza koniec. Koniec końców - it's all over. Tylko się usłyszało gdzieś, że ''wszystko trwa, dopóki sam tego chcesz'', się, oczywiście, interpretuje źle, się chce mieć czego trzymać, kogo trzymać, personifikując słowa, słowa się trzyma na czarną godzinę, która trwa już i trwa, się wydaje, długo, a to się dzieje trzy tygodnie. Się tworzy zdania, gdzie podmioty, orzeczenia, przydawki, wszystkie mówią o końcu, a kiedyś... Kiedyś to się opowiadało. Kiedyś się mówiło o wrzosach, o dłoniach, o seksie, o kochaniu (dobrze, racja, się tego nie powiedziało, nawet się do lustra nie przyznało, może i lepiej, o ile da się stopniować, wartościować), planach, o współistnieniu, o cieple, dotyku, przyjazdach, dworcach, kiedy się wysiadało i widziało się, że jest ktoś, kto czeka, z kim się obejmie, przejmie. A teraz się nie ma. Nikogo się nie ma. I nikt nie widzi, że w odwłoku ciała nic nie zostało, że się nie chce dotykać świata, który podobno istnieje gdzieś poza łóżkiem, że się zbierają słone morza w źrenicach średnio razy dwa na godzinę, że się po-trze-bu-je pomocy.

niedziela, 26 sierpnia 2012


wiesz, wychodzi na to, wszystko na to wskazuje, wszystkie moje palce, wszystkich dziesięć plus jeszcze te, które wymyślam, zmyślam, wyłudzam umysłowi, żeby udowodnić, że jednak jesteś, że jest coś poza niczym, pustką, szarzeniem, rozdzieleniem, wychodzi na to, że nadzieja to substancja płynna. czterdzieści procent najczęściej, ale zdarza się inaczej, przytrafia się, stety albo niestety, od czerwca końca, uroczystego zakończenia wszystkiego, choć żadna pojęcia nie miała, przytrafia się codziennie, dzień w dzień, noc w noc, kosmos w kosmos, myśl w myśl, 37 procent, jako owocowe urozmaicenie, 16, jako wyblakły Paryż pod podeszwą, 4 do 6, jako ''chmiel na bezmiłość''. i po co, to, na co, dlaczego, komu, co z tym zrobić, coś robić, próbować, szukać, od-ratować, od-grzać, od-dzielić, znów dzielić na dwa? jest jak? którędy Ci mówić, którędy mówić do Ciebie? o ile dobrze pamiętam, chociaż pamięć ostatnio zawodzi, zwodzi, zwozi na mieliznę, ale zakładając, że dobrze - słowem na niedzielę była bliskość. słowem na niedzielę tych ateistycznych, ewangelią antywszystko, wyznających tylko przy-jaźń. teraz jaźni rozdwojenie chyba, w jednej osobie dwie jaźni, wymiana, bo wcześniej jedna w dwóch. hopsa. jeb. do góry nogami, baw się, baw się, baw się, ale nie zapominaj, nie zapomnę, mówiła jedna i druga, druga i pierwsza. pamięć podpowiada, że niedziela to był czas, w którym odradzały się linie papilarne przyklejone do słuchawek po pięciu dniach roboczych i jednym dla pijących, odradzało się bycie, czuwanie, słuchanie, kochanie, słowem wszystko, wszechświat, którym byłyśmy, który trzeba znów na teraźniejszość obracać. oby się nie wkradło więcej niedorzecznych pomyłek, wszechwiedzących operatorów twojego świata, wszechniszczących wszędobylskich, bo jedyne, w co się to odwróci, to będzie proch. i nie mów więcej o mojej winie, o moim braku, o moim niedostatku, nie mów o tym, a jeśli chcesz o tym, to lepiej nie mów nic. nic nie mów. zamknij ryj, proszę, po prostu się kurwa zamknij, nie otwieraj ust, napierdol się w krzakach, potrzebuj pomocy, mojej dłoni, mojego ''kocham'', tylko stul pysk, spójrz na siebie, na to, jak zniszczyłaś, zniweczyłaś, zmieniłaś w gówno całe wspólne starania, układania, planowania, szukania drogi do jednej przyszłości, spójrz na to, popłacz się, osmarkaj i siedź w tych krzakach. przyjdę rano, zabiorę do domu i nie dam skrzywdzić. nikomu. nikomu. nikomu. obiecuję. 

pytanie

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Moment, w którym odczuwanie jako wybór i świadomość jako waria(n)t. Nadanie słowom odpowiedniej prędkości, kolejno: czekanie, doczekanie, zakończenie. Oczywiście zdarza się między wyrazem drugim a trzecim niepotrzebne tworzenie z wyznania galarety, która nie ma szansy na zaistnienie, ale kluczem jest miejsce, do którego idziesz bez białych rękawiczek. Zamiana. Zaimki na ''ja'', czasowniki na pierwszą osobę liczby pojedynczej. I nie chodzi o taktykę, plany, zamiary, szyfry, kombinacje, z których mogą wyniknąć niepotrzebne konfrontacje. Znaczenie ma raczej chwila, w której podchodząc do lustra znajduje się coś więcej niż mgłę i białe ramy. To nie tożsamość Bourne'a tylko moja. Nie między sufitem a podłogą, ale zawieszona w przestrzeni zwanej wolnością. Oddech.

środa, 25 lipca 2012

Spójrzmy prawdzie w oczy; zakładając, że prawdą jesteś Ty - oczy są w kolorze lazuru, którym podkreślam tematy w głowie, oczy są i mnie nie potrzebują. Tak więc patrząc prawdzie w oczy: widać od razu, że prawda nie chce mnie znać albo, że ja nie chcę znać prawdy, bo prawda jest taka, że nic nie będzie, nie zjawi się nic poza obłędem. I z pewnej troski, której resztki prawdzie zostały - nie dopuszcza to tego. Spójrzmy prawdzie w oczy, które od czasu do czasu były uderzane przez moje - produkcja stała się wadliwa, powinno się jej zaprzestać, powinno się przestać kochać, szanować, dotykać wiadomością, nie czekać na wyjazd, na ramię, na uśmiech, na język w okolicy obojczyków, w okolicy serca, kolana, łopatki, ucha, na dłoń w okolicy wszystkich miejsc, które niezaprzeczalnie do prawdy należą. Spójrzmy prawdzie w oczy, które ciągle chyboczą na wietrze pretensji, których nie słyszą, ponieważ chowam je w pamiętniku, w którym każde słowo jest napisane o prawdzie, chociaż niekoniecznie prawdziwe - prawda wyświadczyłaby przysługę (NIEPRAWDA!), gdyby zakończyła to, co jest i czego nie ma już tak naprawdę; o czym tu mówić w ogóle, żeby przypadkiem nie zacząć kłamać? Mogę, patrząc prawdzie w oczy, powiedzieć, że boli nieobecność, że obiecuję sobie każdego dnia ''odejdę'', zabiorę paciorki wspomnień, które po sobie zostawiłam, zabiorę dalekobieżne pociągi, którymi przyjeżdżałam, zabiorę wahania, niezdecydowania, dotykania, ciepłe ciągle słowa i odejdę. Później, kiedy decyzja podjęta, klamka zapada, jedna noga na zewnątrz - dopada mnie prawda. Prawda boli i prawda jest taka, że bez prawdy żyć nie umiem. Jak mówiłam, to byłaby przysługa (NIEPRAWDA!), gdybyś odszedł, prawdo. Bo ja sama nie wiem czy trudniej z prawdą (Tobą) żyć, czy trudniej byłoby z prawdy (Ciebie) zrezygnować. Może gdyby istniał bóg, czyli prawda ponad prawdę, może wtedy modlitwa, sygnały wysyłane w kosmos. A tak tylko prośba: idź; nie odchodź. Nie odchodź, nie odchodź, nie odchodź.

gdyby istniało pytanie

poniedziałek, 23 lipca 2012

Kilka liter różnicy w rozczarowaniu i zaczarowaniu, a czuć rozbieżność, tak jak było czuć w poznańskim powietrzu coś, czego się nie da zapomnieć. Oczywiście nie istnieje, bo nie zostało nazwane, bo nie powiem, Ty też nie, ale zmienia się, nie masz już czasu, chęci, bo jest coś innego, o co się starasz, co myślisz, że się uda, że będzie, zaskoczę, nie będzie, ale przekonaj się sama. Umowne, więc nie podlega dyskusji i z tą umownością przyszło nam się ścierać, nasze dłonie jako papier ścierny - dziury do krwi, mięso, myśl prawdziwa dopiero pod skórą. Nie miej pretensji, ja nie mam, a to Ty odchodzisz; nie ja; nie ja. Nie poszłam. Albo poszłam w drugą stronę, ale miało się nie zmienić, nie wyolbrzymiaj, bo nie każdy mur da się przebić, pamiętaj. Lepszą wizją było dla mnie nawet do lustra mówienie ''have a fun'' i kończenie kolejnej puszki niż zmaganie się tam z obrazem, którego nienawidzę, który kradnie Ciebie, która denerwowałaś się, gdy podobny kradł mnie, a teraz nawet nie próbujesz zrozumieć i nie wyskakuje z ust pytanie o samopoczucie, bo znasz tylko zdania, w których główną składową jest sama wiesz co i rzygać mi się chce na samą myśl, a co dopiero, kiedy słuchałam. Omamiona nie wiadomo czym, szkoda, że tracisz głowę, autonomię i, że zdanie, które masz na wiele tematów jest nie Twoje, tylko przyjęte od tej dyktatorskiej postaci, tyrana wszystkich znajomości, nie widzisz tego jeszcze, prawda, że chodzi o to, co się z Tobą dzieje, że nie ma pretensji nikt o to, że to jest, ale, że zabiera nam Ciebie, a Ty się godzisz, bo nie chcesz wiedzieć, żeby nie musieć nic robić, wygodne. Mi chyba szkoda zachodu i każdej innej strony świata, ale spokojnie, nie pójdę. Po prostu poczekam, aż zobaczysz, zrozumiesz i będziesz chciała wrócić. Ostrzegam tylko, że poza mną niewielu zostanie, więc może opamiętaj się w końcu, bo z dłonią w nocniku nie będzie przyjemnie. Niezmiennie - kocham.

piątek, 20 lipca 2012

dwa kąty do wyboru; biegun jako przywilej odchodzących.

środa, 4 lipca 2012

''To moja wina i mogę ją zrzucić na kogo zechcę'' powiedział pewnego razu Homer i maksymę tę wyznaje teraz połowa narodu polskiego, do której słowom tym udało się dotrzeć. Nie krytykuję, bo mnie to interesuje mniej niż wiersze Szymborskiej, nie moja sprawa, nie mnie rozliczać, ale swoją winę mam też i zastanawiałam się ostatnio co z nią zrobić. Dzień był deszczowy, brak sennych rusałek, kochało się tylko dla siebie, milczało za innych, którzy głośno wykrzykiwali brednie i wyczekiwało końca świata. Wtedy z ekranu jak nie ruszyło na mnie pędem owo zdanie, jak nie huknęło, nie ryknęło, nie uderzyło w skroń. Człowiek spokojnie usiadł w fotelu i biadolił matce, że ludzie są tacy głupi i jak oni mogą, a musiał przerwać swe rozważania na rzecz winy noszonej w sobie, skrytej głęboko, niedopuszczanej do świadomości, ale istniejącej mimo i wbrew. Wygodnicki Homer daje pomysł i już, już chciałam powiedzieć ''mamo, to nie ja to spierdoliłam, Ty przecież wiesz, że się starałam, że nie chciałam, ale się nie dało. że moje zaciśnięte w bólu i złości oczu pięści nic tu nie poradziły, że na staraniach jak zabłocki na mydle, bo ja chciałam, ale co ja mogę sama? mamo?'', kiedy uświadomiłam sobie ważną rzecz. Do bycia wygodnym potrzeba dwóch cech: pracowitości i pewnego, paradoksalnego altruizmu. A ja zbyt leniwa jestem, żeby w kogokolwiek moją winę ciskać i egoistyczna zbyt, by się dzielić czymś, co należy do mnie. Dlatego moja wina, moja wina, znowu moja bardzo wielka wina. Nie mam siły żyć wygodnie, a takim jak ja, to zawsze wiatr w oczy, ale nie będę się degradować do poziomu Simpsona. I to nie wynika z wielkiej odpowiedzialności bynajmniej, moralnych wartości, wpływu boga jakiegoś, jakiejś religii czy innych pierdół. Ja jestem nadgryzione, robaczywe jabłko, któremu się nie chce użerać z jeszcze bardziej próchniejącą jabłonią. No cóż, napisał Goethe: ''Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc wiecznie dobro czyni.'' Mama ani słowa o winie nie usłyszała, a ja poszłam spać. Sen był przyjemny, o winie również, ale tym razem czerwonym.

mało to ciekawe, raczej słabo ujęte i zupełnie nie w moim stylu, jeśli takowy posiadam, ale mnie ten Homer uwierał strasznie. do wszystkich butów wpadł i wyjść nie chciał, trzeba się było pozbyć.
podstrona AUTORKA działająca, spójrzcie z przymrużeniem oka. ja tak robię często - jedno mrużę, bo oba szeroko mieć otwarte, to nakład pracy spory.

sobota, 30 czerwca 2012

Jedna była taka, co to nie widziała od miesiąca i mimo wszystko mogła żyć bez powietrza. Ja nie mogę, nie widziałam Cię kilka tygodni, nie mogłam zamknąć w ramionach, nie miałam szans zasnąć w jednym łóżku, kiedy obie zniszczone dniami bez siebie, stęsknione, grzęznące w sobie niczym pnie starych drzew zakorzenione w glebie bez możliwości zmiany miejsca i czuję się niepełna. Bez Ciebie staję się zachodem słońca, bez Ciebie panuje ten zły spokój, ten nudny, przewidywalny deszcz konkretów, braku nowości, bez Ciebie wiersze tracą sens i jakoś mniej się błyszczę. Powinnam przeprosić Cię za to, że czasami nie mówię dobranoc, że przeze mnie niekiedy chudnie księżyc i martwisz się, prosisz, płaczesz, a ja uparcie milczę i mojej walizki nie ma na środku Twojego (naszego?) pokoju, że krzesło przy ścianie jest puste, nie brudzę kolejnego kubka, nie mogę dotknąć i uśmiechnąć się. I przeprosiłabym, poskładałabym jakoś litery w mozaikę, słowa w obrazy, zdania w książkę, ale są luki nie do wypełnienia, przecież wiesz. Czas nie do nadrobienia, choćbyśmy się dały za to pociąć, zamknąć w trumnie i pogrzebać. Poza tym nie tego nam trzeba, priorytetem jest spotkanie, widzenie, czucie, delikatnienie w swoich oczach, zwiększenie ostrości patrzenia w mgłę. To nie jest spisanie na straty, ani na zyski, to musi być pisane na obecność, zaklęcie, abrakadabra i jestem. Nie chodzi o to, że tęsknię mniej, po prostu czasami ciężko być, kiedy dzielimy się na dwa miasta. A wykonalne. Wyję do gwiazd, w które wiem, że patrzysz, żeby poczuć Twoją dłoń w mojej, żeby wypełnić Tobą moją głowę. Jak zawsze pachniesz Czajczą, plantami, ławką na Półwiejskiej, kawą i dobrą muzyką, jak zawsze pleciemy warkocze bzdur wypełniający nimi każdy szary kąt tego miejsca, rzucając zdaniami pełnymi polotu w smutnych ludzi, dla który niebo kryje się gdzieś pod chodnikiem. Nie zrozum mnie źle, ja byłam jestem i będę na wieki, na dłonie, na mosty, na plaże, rzeki, domy, morza, chmury, deszcze, pogodę, złość, na stycznie, wiosny, poranki, wieczory, herbaty, spacery. Nigdzie się nie wybieram, bo od siebie odejść nie można, a przecież Ty jesteś mną, ja Tobą i tak zostanie, bo tworzymy własne galaktyki, ale czasami nie mam siły przeciskać liter przez kilometrowe szczeliny dzielące nasze monitory, nie zawsze mam jak przepchnąć głos w Twój telefon i nie zawsze starczy czasu na obarczanie listonosza kolejną kopertą pokrytą myślami o Nas. Czasami jedyne, co mogę zrobić, to przekazać znak pokoju, w wystukanym na szybko żyję, brakuje mi Ciebie, już niedługo, a i to rujnuje równowagę, którą udało się odzyskać, rujnuje brak sprzeciwu w stosunku dni bez Ciebie. Już rozumiesz? Moje milczenie to rodzaj buntu wymierzony w świat, który z nas zadrwił, a uderza w nas. Błąd, za który płacimy wysoką cenę, bo od szukania rozwiązań byłaś Ty. Ale waluta to My, a więc rzecz nieskończona, nie zmniejszająca się mimo mojej coraz większej głupoty. Pamiętaj, że to, co świeci, to żadne tam głupie słońce absurdalnie oczywiste, że to jesteśmy My zaklęte w przyszłość. Kupuję od czasu do czasu jakieś umilaczo-zapominacze, jakieś piwa, wódki, szampany, jakieś tam zielone i tytoniowych przyjaciół, żeby szybciej leciały sekundy, które nas rzucają na przeciwne strony równika. Bo przecież / świat istnieje tylko / od Poznania / do Gdańska. Uciekam w Niego, jakby to miało sprawić, że problemy na miejscu przerosną te związane z Nami, które wiją się w przestrzeni obarczając mnie dodatkową grawitacją, sieję (samo)zniszczenie, odnoszące się do mnie i pełniące funkcję części mowy dookreślającą, że to jedyne, co robię. Plotę 3po3, lecę w kosmos myśli, wirus, trojan, ja i Ty walczące z rakiem odległości. Strzelba, miecz, pistolet, nóż, złe słowa, niezrozumienie, przeszkadzanie, wyszydzanie, brak wiary w przyjaźń - cały świat i my - serca. W stosunku dziewięć do jednego odniesiemy miażdżącą przewagę, bo kocham Cię najmocniej, jak potrafię, chociaż czasami robię to nie tak, jakbyś sobie tego życzyła.


Rozbieżność w brzmieniu słów ''koniec'' i ''znowu'' większa od mojego miasta, a mnie się i tak pomyliło, pomieszało, pomerdało. Miało być nigdy więcej, a przypadkiem zarysowaliśmy się na tle panoramy pochłonięci przez Górę Gradową i siebie. Przysięgałam przed każdą z książek, że nie pozwolę na powroty. Obiecanki cacanki. Jestem popierdolona. kochamcię.

sobota, 23 czerwca 2012

Połączenia wychodzące zostały zablokowane, ban na jeden numer, na jedno imię, na jeden raz. Wszechocean - nasze morze - płonący czerwienią, stary mózg i cień rzucany przez ostatnich siedem miesięcy (prywatne sakramenty, intymne obietnice, własny kosmos). Mówię stop. Nie można trzeci raz do tej samej rzeki. Mętnieję/marnieję.

sobota, 16 czerwca 2012

moja matryca zginęła śmiercią tragiczną. była to walka z góry przesądzona, z korzyścią dla kafelek, rzecz jasna. szast, prast, bum, bum i brak obrazu, plus ekran pajęczyna, jak tkany przez Spider Mana. przez jakiś czas mnie nie będzie.

czwartek, 14 czerwca 2012

Można stanąć na palcach, żeby spojrzeć ponad horyzont, chociaż to i tak nie zmienia niczego, bo przypadkiem uniesie się też linia horyzontu, jakby Twoje stopy uruchamiały mechanizm podnoszący poziom trudności widzenia świat(ł)a, żeby nie udało się osiągnąć spokoju. To jest tak, że zgiełk ruchliwych, nocnych ulic wciska się w szczeliny Twoich oczu, skąd wędruje do myśli i wypełnia, spełnia, a później kładziesz się do łóżka, tkwisz przy ścianie i wyrzygujesz ze łzami te nieszczęsne wypełnienia, bo miejsce obok jest puste. Nie można przywyknąć, że pewne cienie zjawiają się dopiero po zmierzchu, a na dodatek rodzą się w Twoich dłoniach obco drżących. Na nic uśmiechy, fan zone, pytania zadane po hiszpańsku i po francusku odpowiedzi, na nic zainteresowanie Tobą, na nic jakaś twarz przy Twojej, skoro nie da się oszukać rzęs, które opierały się o inne policzki, o ulubione ich policzki. I ten horyzont najlepiej sobie przywiąż do nadgarstka czerwoną wstążką, potem ciągnij, przyciągaj, otul się nim i zaśnij. O ile uda się w przerwie między kolejnym suszącym porankiem, a rozluźniającym wieczorem. 

(jeszcze mnie masz na wyłączność, ale przecież nie czeka się wiecznie. każde wskazówki kiedyś robią pełny obrót.)jeszczeciękocham

sobota, 9 czerwca 2012

Każda noc kiedyś się kończy, jak się skończyły noce krakowskie - jednak długo będą mi wilgocią osiadać na powiekach. I każda wiosna się musi skończyć, chociaż na krakowską nie trafiłam jeszcze, bo zawsze tu jestem, kiedy jesiennieję cała. Tor przeszkód, przeskakiwanie przez myśli, Grodzka, Floriańska, św. Anny i Wisła jak Styks. Wróżki, zaklęte spojrzenia, czekoladowy dym. Na sekundę spokój, piwo, wino, obok wódka. Bezpiecznie, gdy ciepłe ramiona Sukiennic wyciągnięte, gdy idziesz do miejsca, które znasz, a które za każdym razem inne, gdy można na moment przed obcymi stanąć drzwiami i mieć wrażenie, że się jest u siebie. Jest grajek uliczny, są zielenią mieniące się planty, są niefortunnie skręcone jointy, jest wiolinowy klucz, ''rozmowy poufne'' jako wyciskacz łez, jako sztuka zbyt bliska, zbyt bardzo, zbyt o każdym, jest psychodeliczny strach i ten Maanamu ''krakowski spleen'' czuć też. Bezkres czasu, niekończąca się skala termometru, zabawnie nieśmieszne rozmowy i wyższa sztuka poznania/gubienia (coktowoli). Ścierwo, szmata, podwawelska kurtyzana - myśl o Tobie. Bo drzazgi są nawet w Krakowie.

pamiętam, ostatni Kraków przepełniały słowa ''pukajcie ze mną w niemalowane drewno, bo czasami szczęście trwa tylko chwile dwie. pukajcie ze mną, bo wiem na pewno, że ktoś pokochał mnie.'' ostatni Kraków był z kimś innym, ostatni Kraków to było wiązanie serc, ostatni Kraków śpiewał nam ''Na Kazimierzu Ty'' i na Kazimierzu łza się kręciła. Kazimierza bronić będę przed słowami, że zły. / w całym Krakowie łza się kręciła. całego Krakowa bronić będę przed słowami, że zły.
ten Kraków był smutniejszy, szarawy i przysienie pożegnanie, ale spełnił zadanie - jest odpowiedź.

niedziela, 3 czerwca 2012

Odpocznę. Czuję już pod skórą zapach Krakowa, Wisłę mam w źrenicach, chociaż naturalnie ciemne, smak miasta delikatnie chowam pod językiem. To miejsce zawsze jak wiatr, który mgłę przegania złośliwą, to miejsce zawsze oczyszczało umysł, pilnowało, by się koronka nie rwała bardziej, by nie rozpikselować się na ekranie po powrocie, by przeżyć, nie przeistnieć, by ciało miało swoje cztery ściany, by każde płuco bawiło się dymem, zamiast w nim szukać rozpaczy, by się pozbyć pragnień zniszczenia każdego napotkanego człowieka by, wreszcie, uśmiechnąć się na myśl, że za parę lat część (nie)życia spędzę właśnie tutaj, być może z okna obserwując Sukiennice.
Nie chce mi się bawić w gry słowami, w układnie logarytmów z liter, w ładne, zgrabne dobieranie sylab. Nie mam siły na podszepty palców, walizka w rozsypce większej niż ja. Trzeba to naprawić. Albo przeczekać, chociaż nie zrobi się samo. Nic.
Chciałabym, żeby ktoś na wallu napisał, że będzie dobrze, wstawił ''Do kołyski'' albo gdzieś, kiedyś, podszedł, przytulił. Klapki na oczach. Mylą się myśląc, że mam dobry humor. To moja twarz się uśmiecha. Nigdy duma nie pozwalała prosić o pomoc.
Dobrze będzie zostawić Cię za sobą. Pięć dni. Trzeba biec, wybiec sobie naprzeciw, przegonić pociągi, miasta, ludzi i wszystkie wiersze.
Do zobaczenia.


nigdy w życiu nie potrzebowałam być tam tak bardzo, jak dzisiaj.



czwartek, 31 maja 2012

jak gejsza bez kimona, Yoko Ono bez Lennona

Przeżuta, wymięta, pognieciona głowa opada na poduszkę, tuli mnie kurz. Gdzieś obok jeszcze ciepłe od wtedy, od zimy, kiedy co noc tutaj, kontury Twoich ramion. Strzepuję z powiek sny o Tobie, gdy wyciąga po mnie dłonie poranek, ekran telefonu znów na cztery strony świata promieniuje pustką. Było na dobranoc kilka słów, więc nie mam co zasysać z bólu powietrza, przecież jesteś tylko trochę w przestrzeni mojego czasu. Do niedawna dałabym wydłubać sobie oczy, taka byłam pewna, że męczyć może niedobór witamin, brak snu, deszcz za oknem i po brzegi wypełnione kartki kalendarza. A teraz, gdy pierwszy strumień świtu zalewa mi twarz, aż po wieczór, gdy gaśnie światło i pospiesznie sobie Ciebie wyobrażam, okazuje się, że najwięcej energii zużywam na dopasowanie Ciebie do siebie, siebie do Ciebie, nas do życia jako-takiego. Na przyzwyczajenie się, że mój-niemój, niebo chropowate, ciało puszczone przez niszczarkę do papieru, twarz jesienna i ani razu, i pewnie już nigdy więcej ''kochanie''. Że stop bliskości, że nie obok siebie, nie ze sobą, że w sobie tylko raz na jakiś czas, że popołudnia szare takie, jakby ktoś okrył słońce kocem. I ledwie nadążam z wycieraniem łez, kiedy leżymy nago w rozgrzanej pościeli, a Ty na moment odwracasz głowę.

niedziela, 27 maja 2012

Dzieci niechanie, niczyje, nieswoje. Będzie trzeba, to przyswoję. Będzie trzeba, to się nauczę. Będzie trzeba, to porozmawiam, zapytam, spojrzę. Trzeba. Nie robię nic. Głowię się, staję na rzęsach, czworakach, na błoto ryjem się kładę. Raz dobrze, raz jesteś, raz gorzej, raz znikasz. Wczoraj Kult, tak bardzo potrzebuję Cię, moje ciało murem podzielone, czy wiesz, że gdy odjeżdżam, umieram dziewięć razy, siedzę trzeci dzień, patrzę na drzwi, czy przyjdzie ktoś od Ciebie czy przyjdziesz Ty, znowu udało się doczekać końca, nie mam potrzeby zbyt dużo wiedzieć, gdy wszystko skończy się jak myślałem, wsyp mnie do ziemi skąd przyjechałem i Farbeni, zagadka, cała, calusieńka, chociaż wiem, że nie ma, nie ma takiej siły, która zniszczy to co w nas. Zapominałam na moment, kiedy barierka w żebra, glany w głowę, stopy nad szkłem, niepamięć rysowana na trasie obojczyk-łopatka, za to aorta pamięta. Każde spojrzenie, każde (znów czwartkowe, znów 24, tym razem miesiąc po ''odchodzę'') ''nie chcę, jesteś ważna, ale nie chcę, boli, ale nie chcę, przytulę, rozbiorę, zacałuję plecy, ale nie chcę, jestem szczęśliwy, Ty nie, ale nie chcę, myślę, pamiętam, ale nie chcę.'' Jesteśmy drzwiami. Znów. Znów na oścież zamknięci. Wypadamy z zawiasów. Z oczu, z ust, z myśli, z dłoni, ze świata. Rzygam. Siedzę nad kiblem i rzygam, nie mam siły oddychać, dławi mnie niewiedza, rzygam, sobą, Tobą, majem, kwietniem. Najświeższe doniesienia z pola przegranych: bitwa trwa, jestem walką z wiatrakami. Cała jestem walką z wiatrakami.

to się zaczęło w listopadzie, w brudzie listopada. nie umiem dobrze dobrać słów, jestem zmęczona, boli mnie głowa, nie rozumiem, niczego, naprawdę nie rozumiem. muszę iść spać. jest osiemnasta, a ja pójdę spać. tak bardzo, bardzo kocham Cię.

środa, 23 maja 2012

Raz, dwa, trzy, gonisz Ty. Ja, Ty, Ty, ja. Gonię/sz/my. Chodzi o ostatnią cząstkę, która znów wykwita tu jak majowe pąki. Chodzi o przestrzeń, którą tworzą dwa prostokąty. O przestrzeń, w której zaczyna się wiosenne przesilenie, nieprzytomnienie i zapomnienie. W której twarz nagle jest najwyższym nominałem i chociaż panuje trzysta sześćdziesiąt stopni ślepoty, to zaczyna się wiara w powstanie. W której nagle palce się stają łyżeczkami nabierającymi z plaży mus piaskowy, w której się prostują drogi pełne labiryntów, w której obumarłe ziarenko gorczycy żyć zaczyna. Przestrzeń nazywana Twoimi Ramionami.

sobota, 19 maja 2012

Nie wiem czy to jeszcze uzewnętrznianie, czy wyrzygiwanie siebie na zimne od nieobecności dłonie. Strona czynna nie istnieje. Czas przeszło-przyszły niedokonany z formą ''gdyby'' jako operatorem. Jest kolejna czwarta nad ranem, po raz kolejny pachnie świat śpiączką, po raz kolejny się obudzi, po raz kolejny nie dobudzi mnie.
I, wiesz, wtedy tam chciałam tylko, żebyś pogładził mnie po twarzy, jak wcześniej. Żeby ten czwartek był czwartkiem, jak wcześniejsze czwartki z leniwego kalendarza. I jednak przeproszę znowu za to, co powiedziałam, jednak postaram się następnym razem otulić Cię gestem. Jednak moja wina, moja bardzo wielka wina, bo sztyletuję słowami, kiedy Ty decydujesz się rozmawiać. Kiedy decydujesz się w końcu wplatać słowa w moje oczy, w moje palce, w moje włosy. Kiedy decydujesz się wrzucać spojrzenia w moje niepewnością wypełnione usta. Kiedy decydujesz się przyciągnąć do siebie. Wtedy właśnie ja obejmuję Cię i wbijam nóż, jakbym nie mogła przemilczeć, ominąć, przeskoczyć. Może to prawda, że nie warto czasami. Może to była krzyżówka, a ja nie umiałam dopasować słów, uzupełnić luk, zakopać dziur.
Migotanie komór, migotanie powiek, migotanie myśli. Choruję na niezręczność i nieporadność. Słucham opowieści ścian, oglądam czarno-białe slajdy wyświetlane na suficie, gdy luty, Ty, ja, lód za oknem i sto stopni na plusie w moim łóżku. Wznoszenie, opadanie, wchodzenie, wychodzenie, miarowe poruszanie, zamykanie siebie w oczu klatkach. A teraz została mi tylko alkoholowa droga krzyżowa.

W nocy się budzę
z Twoim imieniem na ustach.
Para-liż.

środa, 16 maja 2012

Niekontrolowane, niechciane, nie umiem wyjaśnić. Nie umiem też przepraszać. Cała jestem tym słowem, maluję nim twarz i dyskretnie moczę w nim głowę, chowam je w rękawie i w szparze między zębami, ale nie chce mi przejść przez gardło. Zacinam się jak stary pecet, jestem pustką, bezsennością i bezsensownością. Nocno-dzienne dopytywanie siebie czego i czy w ogóle chcę, poranne poszukiwania słów na ekranie, całodobowe fiasko. Poplątały mi się oczy, zagapiły myśli albo w drugą stronę, na odwrót; wszystko powinno być inaczej. Zaraz się wypalę, dogasnę, będę popiołem, żywiołem najbardziej martwym z możliwych. Chyba popełnić błąd, to znaczy dać odejść, świadomie dobijać. Ciebie najpierw, później siebie. Bolenie, czuwanie, czekanie na rozszarpanie przez moje osobiste paznokcie ryjące nasze imiona na parapetach. To zły czas na dobre wiersze, zły czas na wszystko, zły czas na zły czas nawet. Potrzebuję wczoraj, przedwczoraj, przed-miesiąc, przeddwudziestymczwartymkwietnia, kiedy byłeś. W tle mojej głowy rozbiegany gdańsk, naprawdę za późno zrozumiałam. Chciałabym wywołać Ciebie, jak się wywołuje zdjęcia, jak się wywołuje duchy, jak się wywołuje przeszłość. Jutro nie jest do wywołania, nawet do przeżycia go nie ma, do przegnicia ewentualnie się zjawia. Rzeczywidoczność zmalała do niezbędnego minimum albo bardziej, proporcje, porcje, niedobory. Zamknę drzwi w ustach i usnę. Czasami przecież zjawiałeś się o poranku. Jakubie

piątek, 4 maja 2012

Anioł stróż, dwudziestu właściwie, w co drugim kiosku, gdzie są klikacze. Nie jestem przecież złym człowiekiem. Nie chodzę spać, chociaż mnie woła poduszka, kiedy sygnał i ''masz chwilę?''. Mam, na cudze problemy mam zawsze. Anioł stróż, dwudziestu właściwie, w co drugim kiosku, gdzie są klikacze. Mogę patrzeć w słońce, złożyć samolot z kartki w kratkę albo nawet nauczyć się rozmawiać.

a dzisiejsza noc to będzie noc spowiedzi, to będzie noc decyzji, to będzie ciężka noc.

niedziela, 29 kwietnia 2012

będziemy piękni, jak dawniej.

Roztargnienie, rozpieprzenie. Mogą nieco skrzypieć zawiasy, drzwi są na oścież zamknięte z mojej i Twojej strony. Jesteśmy nawiasem ludzi wykluczonych, czas się zadomowić na wysypisku śmiechu. Możemy tańczyć na linie, a oni będą chichotać złośliwie, będą im złowieszczo grać struny głosowe, kiedy zaczną szeptać ''nie udało się wam''. I nie powiedzą nas z wielkiej litery. 
Ciągle mnie zasmuca.
Ten nieudany żart. 

* * *
byliśmy reporterskim skrótem uczuć w znakach interpunkcyjnych. źle umiejscowionym przecinkiem i zbyt często powtarzanym błędem w druku. ale byliśmy przynajmniej. czasopismo codzienne, czarno-białe, chwilowo przeterminowane nieco. dwudziestego czwartego kwietnia bieżącego roku ukazał się ostatni numer. prawdopodobnie nie zostanie wznowione. mówię ''prawdopodobnie'', bo grafomania lubi wyciekać przez nieszczelne powieki. mówię ''prawdopodobnie'', bo tęsknię.

czwartek, 12 kwietnia 2012

nie jestem mejdi in czajna

Jestem
soup
ujarane
facebook
formspring

Kontakt
roksana_wojciechowska@vp.pl
13705681 gadu-gadu



''Autoportret Witkacego''
Patrzę na świat z nawyku
Więc to nie od narkotyków
Mam czerwone oczy doświadczalnych królików
Wstałem właśnie od stołu
Więc to nie z mozołu
Mam zaciśnięte wargi zgłodniałych Mongołów

Słucham nie słów lecz dźwięków
Więc nie z myśli fermentu
Mam odstające uszy naiwnych konfidentów
Wszędzie węszę bandytów
Więc nie dla kolorytu
Mam typowy cień nosa skrzywdzonych Semitów

Widzę kształt rzeczy w ich sensie istotnym
I to mnie czyni wielkim oraz jednokrotnym
W odróżnieniu od was którzy Państwo wybaczą
Jesteście wierszem idioty odbitym na powielaczu

Dosyć sztywną mam szyję
I dlatego wciąż żyję
Że polityka dla mnie to w krysztale pomyje
Umysł mam twardy jak łokcie
Więc mnie za to nie kopcie
Że rewolucja dla mnie to czerwone paznokcie

Wrażliwym jest jak membrana
Zatem w wieczór i z rana
Trzęsę się jak śledziona z węgorza wyrwana
Zagłady świata się boję
Więc dla poprawy nastroju
Wrzeszczę jak dziecko w ciemnym zamknięte pokoju

Ja bardziej niż wy jeszcze krztuszę się i duszę
Ja częściej niż wy jeszcze żyć nie chcę a muszę
Ale tknąć się nikomu nie dam i dlatego
Gdy trzeba będzie sam odbiorę światu Witkacego



mniej ciekawie: poezja, świetlicki, wojaczek, hillar, różycki, poeci jeszcze nieodkryci, witakcy, stachura, osiecka, poświatowska, woolf, hłasko, oksanen, dostojewski, kundera, jelinek, nabokov, hesse, kowalska, indie rock, rock, moje jęki w nocy, india arie, yael naim, sigur ros, bon iver, duffy, the xx, tegan and sara, regina spektor, plumb, the kills, robyn, kate nash, crystal castles, emiliana torrini, a fine frenzy, jem, gaba kulka, kult, myslovitz, sdm, dżem, happysad, hey, peszek, czesław, przemyk, bartosiewicz, geppert, umert, sojka, czekolada, dobry seks, black devile, więcej dobrego seksu, wódka, znów fajki, marihuana, dotyk, czekanie, szukanie, wracanie, pozwalanie, nielubienie, tęsknienie, jeziora, wschody i zachody, noc, gwiazdy, oglądanie, hejter, przyjaźnienie, kochanie, Marta.