piątek, 22 lutego 2013

śnią mi się konstrukcje słowne, które nigdy nie powstaną.

środa, 20 lutego 2013


Od czego się zaczyna, kiedy już wszystko skończone? Wiesz, w tych wszystkich durnych sitcomach sprzedających mi historie o pięknym życiu za oceanem to się rozgrywa inaczej. Tam zdrada otwiera oczy, oczywiście, jakżeby inaczej, najpierw kubełek czekoladowych lodów, płacz w ramię przyjaciółki i kilka dni permanentnego załamania, ale później okazuje się, że Twój przyjaciel się w Tobie zakochał, Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że jest dla Ciebie całym światem, ten dupek był tylko dupkiem i pomyłką, a Ty żyjesz sobie długo i szczęśliwie.
Alternatywna opcja: odkrywasz, że rolki, wrotki i inne łyżwy są Twoją pasją, chociaż za nic nie potrafisz na nich jeździć, ale teraz dostałaś drugą szansę od życia, wszystko zaczynasz od zera, więc śmigasz na nich jak głupia przewracając się co kilka metrów. Przy milionowej wywrotce ktoś podaje Ci rękę, podnosisz głowę i widzisz piękne, niebieskie oczy spoglądające na Ciebie spod blond grzywki. Szczęśliwym trafem okazuje się, że chłopak mieszka w pobliżu, macie podobne zainteresowania i poczucie humoru. Znowu żyjesz długo i szczęśliwe. 
Alternatywna opcja numer dwa: Twój były jest gnojem, nie ukrywajmy. Zdradził Cię, więc wyłączasz telefon, kasujesz swój profil na każdym możliwym portalu społecznościowym, żeby nie mógł się z Tobą skontaktować (kurwa, to dziwne, że tam zawsze próbuje) i stwierdzasz, że należy Ci się odpoczynek. Wyjeżdżasz nad jezioro, na całe szczęście nie ma zasięgu, elektryczności i sklepów w pobliżu. Drugiej nocy rozpętała się burza, a Ty tak bardzo się boisz. Szkoda tylko, że na tym zadupiu najbliższa ludzka osada znajduje się trzy kilometry od Ciebie drogą przez las. Ale co to za problem! Z rozstaniem sobie poradziłaś, to i strach okiełznasz. Ruszasz przez chaszcze, niestety potykasz się niefortunnie ledwie sto metrów od domku i skręcasz kostkę. Pioruny, hałas, błyskawice, a tu nagle zza zakrętu wyłania się jeep, z którego wysiada najpiękniejszy facet na świecie, nie zwracający uwagi na to, że nie masz makijażu, za to cała jesteś w błocie. Dzielnie Cię podnosi, kładzie w aucie, opatruje nogę, tak, tak, to student medycyny, a później zabiera do siebie. Oczywiście żyjesz długo i szczęśliwe. 
Alternatywna opcja numer siedem tysięcy sto dwadzieścia jeden: co Cię nie zabije, to Cię wzmocni, tak czy siak poznajesz jakiegoś przystojniaka i żyjesz długo i szczęśliwie. 
Tu nie. Tu się rozmieniam na drobne. Tutaj nie wierzę, że to się mogło stać. Wiesz, my tutaj przecież byliśmy chwilę temu, przyrzekam. Pamiętasz? Siedziałam w fotelu, ściskając Twoją dłoń, jakby to była jedyna rzecz na świecie warta dotyku. Całowałam Twoje usta, drżąc przy tym, jakbyśmy napełniali kieliszki najdroższym alkoholem świata. Wznosiliśmy toast za kolejnych czternaście miesięcy rozkruszając przy tym każdą obawę dotyczącą przyszłości. Mówiliśmy coś o sylwestrze, żeby kolejny nowy rok w końcu rozpocząć razem. Pamiętasz? Zrzucałam z siebie ubrania, skórę, kości, zostawała tylko dusza, zostawałam naga bardziej, niż można to sobie wyobrazić, dotykałam Twoich pleców, scałowywałam z brzucha każdy niepokój, nie dawałam słońcu zajść nad nami. Pamiętasz? Rozmawialiśmy o domu. Dom nad jeziorem. Dom piętrowy, koniecznie wyspa w kuchni, nasza sypialnia na dole, na górze reszta świata. Sprzeczki o wiek opiekunki, przekomarzanki na temat jej wyglądu. Pamiętasz? Byłam dla Ciebie, Ty dla mnie. Tak bardzo mi było trzeba pogodnych oznak Twojego oddechu, kiedy wszystko szło nie tak, kiedy za oknem mróz, w paczce papierosów brak, do zrobienia na wczoraj zbyt dużo, a do tego z kimś jakaś sprzeczka, ból głowy, ból brzucha, ból świata. Tak bardzo mi było trzeba Twojego głosu zabarwionego nutą lata, głosu uśmiechającego się wraz z każdym słowem mówiącym, że jutro też jest dzień i będzie lepszy. Tak bardzo mi było trzeba chowania się w Twoje ramiona, najcieplejsze ramiona na świecie, które były najbezpieczniejszym miejscem, w jakie udało mi się trafić i czekania w nich, aż wszystko minie. Teraz z tego wszystkiego zostały odpryski. No powiedz mi, jak to się stało, jak, jak, jak? Jak mogliśmy dopuścić do tego, że wszystkie zaklęcia poszły spać, nie ma żadnego czary-mary, abra-kadabra, dzieńdobrykochanie. Obiecuję, że zaraz sobie pójdę, że dam Ci spokój, skoro prosisz, obiecuję. Tylko wyjaśnij. Wyjaśnij do cholery, dlaczego byłeś przy mnie, a chwilę później kilka niepotrzebnych zdań z ust nawet nie Twoich smagało mi policzki, wwiercało się w mózg z informacją, żeodjakiegośczasujestjeszczeona? Jest pewien rodzaj bólu, którego nie można opowiedzieć. Bo jak w słowach zmieścić zdradę, rozpacz, tęsknotę rozrywającą czaszkę? Gdzie to upchnąć, między które litery, żeby było zauważalne, a jednocześnie nie wypłynęło, nie zalało świata? Jak mówić o tym, co się czuje w momencie, w którym pojawia się myśl, że Twoje usta nie były tylko moje. Jak powiedzieć, że się właśnie rozpadam, że jestem jak ta jaskółka zwiastująca deszcz, że każda kolejna godzina jest próbą wytrzymania bez płaczu. Jak przyznać się do własnej słabości, do lęku przed nowym dniem, do naiwności wymalowanej na twarzy widocznie.  W pewnym momencie słowa to za mało, się okazuje. Od dwudziestu jeden dni czekam. Dwadzieścia jeden dni czekania na przepraszam. Nie chcę niczego więcej, nie umiem już chcieć więcej, poza tym jednym słowem. Dla mnie nie istnieje słowo wystarczająco dobre, Ciebie jedno słowo przerasta. Widzisz, kochanie, chyba nam nie po drodze do siebie. Obiecałam, że co się stanie, już nas nie rozłączy. I tylko tego jednego nie przewidziałam. Że obietnicy danej samej sobie dochować najtrudniej, że w tę obietnicę wedrze się jakieś ciało obce. A tyle mieliśmy jeszcze przeżyć razem, tyle książek przeczytać, na tyle spektakli w teatrze się wybrać, kupić w końcu to piwo jagodowe, pokazać sobie w Gdańsku miejsca do tej pory przez nikogo nie widziane, znaleźć kebab, który spełniałby w końcu wszystkie wymagania i nauczyć się, że to, co mamy pozwala trwać. Powiedz mi, jak bardzo trzeba kogoś nienawidzić, by dać mu umrzeć w bólu, wiedząc, że jedno słowo może to zmienić? Powiedz mi, czy to naprawdę było fikcją? Powiedz mi, czy wszystko jest takie bezwartościowe pod koniec? Powiedz mi, jak długo się po Tobie liże rany? Bo widzisz, ja ciągle pamiętam to jedno zdanie, które wypowiedziałeś głaszcząc mnie po włosach ''nie wyobrażam sobie, że mogłoby Cię nie być''.

zapraszam