sobota, 30 czerwca 2012

Jedna była taka, co to nie widziała od miesiąca i mimo wszystko mogła żyć bez powietrza. Ja nie mogę, nie widziałam Cię kilka tygodni, nie mogłam zamknąć w ramionach, nie miałam szans zasnąć w jednym łóżku, kiedy obie zniszczone dniami bez siebie, stęsknione, grzęznące w sobie niczym pnie starych drzew zakorzenione w glebie bez możliwości zmiany miejsca i czuję się niepełna. Bez Ciebie staję się zachodem słońca, bez Ciebie panuje ten zły spokój, ten nudny, przewidywalny deszcz konkretów, braku nowości, bez Ciebie wiersze tracą sens i jakoś mniej się błyszczę. Powinnam przeprosić Cię za to, że czasami nie mówię dobranoc, że przeze mnie niekiedy chudnie księżyc i martwisz się, prosisz, płaczesz, a ja uparcie milczę i mojej walizki nie ma na środku Twojego (naszego?) pokoju, że krzesło przy ścianie jest puste, nie brudzę kolejnego kubka, nie mogę dotknąć i uśmiechnąć się. I przeprosiłabym, poskładałabym jakoś litery w mozaikę, słowa w obrazy, zdania w książkę, ale są luki nie do wypełnienia, przecież wiesz. Czas nie do nadrobienia, choćbyśmy się dały za to pociąć, zamknąć w trumnie i pogrzebać. Poza tym nie tego nam trzeba, priorytetem jest spotkanie, widzenie, czucie, delikatnienie w swoich oczach, zwiększenie ostrości patrzenia w mgłę. To nie jest spisanie na straty, ani na zyski, to musi być pisane na obecność, zaklęcie, abrakadabra i jestem. Nie chodzi o to, że tęsknię mniej, po prostu czasami ciężko być, kiedy dzielimy się na dwa miasta. A wykonalne. Wyję do gwiazd, w które wiem, że patrzysz, żeby poczuć Twoją dłoń w mojej, żeby wypełnić Tobą moją głowę. Jak zawsze pachniesz Czajczą, plantami, ławką na Półwiejskiej, kawą i dobrą muzyką, jak zawsze pleciemy warkocze bzdur wypełniający nimi każdy szary kąt tego miejsca, rzucając zdaniami pełnymi polotu w smutnych ludzi, dla który niebo kryje się gdzieś pod chodnikiem. Nie zrozum mnie źle, ja byłam jestem i będę na wieki, na dłonie, na mosty, na plaże, rzeki, domy, morza, chmury, deszcze, pogodę, złość, na stycznie, wiosny, poranki, wieczory, herbaty, spacery. Nigdzie się nie wybieram, bo od siebie odejść nie można, a przecież Ty jesteś mną, ja Tobą i tak zostanie, bo tworzymy własne galaktyki, ale czasami nie mam siły przeciskać liter przez kilometrowe szczeliny dzielące nasze monitory, nie zawsze mam jak przepchnąć głos w Twój telefon i nie zawsze starczy czasu na obarczanie listonosza kolejną kopertą pokrytą myślami o Nas. Czasami jedyne, co mogę zrobić, to przekazać znak pokoju, w wystukanym na szybko żyję, brakuje mi Ciebie, już niedługo, a i to rujnuje równowagę, którą udało się odzyskać, rujnuje brak sprzeciwu w stosunku dni bez Ciebie. Już rozumiesz? Moje milczenie to rodzaj buntu wymierzony w świat, który z nas zadrwił, a uderza w nas. Błąd, za który płacimy wysoką cenę, bo od szukania rozwiązań byłaś Ty. Ale waluta to My, a więc rzecz nieskończona, nie zmniejszająca się mimo mojej coraz większej głupoty. Pamiętaj, że to, co świeci, to żadne tam głupie słońce absurdalnie oczywiste, że to jesteśmy My zaklęte w przyszłość. Kupuję od czasu do czasu jakieś umilaczo-zapominacze, jakieś piwa, wódki, szampany, jakieś tam zielone i tytoniowych przyjaciół, żeby szybciej leciały sekundy, które nas rzucają na przeciwne strony równika. Bo przecież / świat istnieje tylko / od Poznania / do Gdańska. Uciekam w Niego, jakby to miało sprawić, że problemy na miejscu przerosną te związane z Nami, które wiją się w przestrzeni obarczając mnie dodatkową grawitacją, sieję (samo)zniszczenie, odnoszące się do mnie i pełniące funkcję części mowy dookreślającą, że to jedyne, co robię. Plotę 3po3, lecę w kosmos myśli, wirus, trojan, ja i Ty walczące z rakiem odległości. Strzelba, miecz, pistolet, nóż, złe słowa, niezrozumienie, przeszkadzanie, wyszydzanie, brak wiary w przyjaźń - cały świat i my - serca. W stosunku dziewięć do jednego odniesiemy miażdżącą przewagę, bo kocham Cię najmocniej, jak potrafię, chociaż czasami robię to nie tak, jakbyś sobie tego życzyła.


Rozbieżność w brzmieniu słów ''koniec'' i ''znowu'' większa od mojego miasta, a mnie się i tak pomyliło, pomieszało, pomerdało. Miało być nigdy więcej, a przypadkiem zarysowaliśmy się na tle panoramy pochłonięci przez Górę Gradową i siebie. Przysięgałam przed każdą z książek, że nie pozwolę na powroty. Obiecanki cacanki. Jestem popierdolona. kochamcię.

sobota, 23 czerwca 2012

Połączenia wychodzące zostały zablokowane, ban na jeden numer, na jedno imię, na jeden raz. Wszechocean - nasze morze - płonący czerwienią, stary mózg i cień rzucany przez ostatnich siedem miesięcy (prywatne sakramenty, intymne obietnice, własny kosmos). Mówię stop. Nie można trzeci raz do tej samej rzeki. Mętnieję/marnieję.

sobota, 16 czerwca 2012

moja matryca zginęła śmiercią tragiczną. była to walka z góry przesądzona, z korzyścią dla kafelek, rzecz jasna. szast, prast, bum, bum i brak obrazu, plus ekran pajęczyna, jak tkany przez Spider Mana. przez jakiś czas mnie nie będzie.

czwartek, 14 czerwca 2012

Można stanąć na palcach, żeby spojrzeć ponad horyzont, chociaż to i tak nie zmienia niczego, bo przypadkiem uniesie się też linia horyzontu, jakby Twoje stopy uruchamiały mechanizm podnoszący poziom trudności widzenia świat(ł)a, żeby nie udało się osiągnąć spokoju. To jest tak, że zgiełk ruchliwych, nocnych ulic wciska się w szczeliny Twoich oczu, skąd wędruje do myśli i wypełnia, spełnia, a później kładziesz się do łóżka, tkwisz przy ścianie i wyrzygujesz ze łzami te nieszczęsne wypełnienia, bo miejsce obok jest puste. Nie można przywyknąć, że pewne cienie zjawiają się dopiero po zmierzchu, a na dodatek rodzą się w Twoich dłoniach obco drżących. Na nic uśmiechy, fan zone, pytania zadane po hiszpańsku i po francusku odpowiedzi, na nic zainteresowanie Tobą, na nic jakaś twarz przy Twojej, skoro nie da się oszukać rzęs, które opierały się o inne policzki, o ulubione ich policzki. I ten horyzont najlepiej sobie przywiąż do nadgarstka czerwoną wstążką, potem ciągnij, przyciągaj, otul się nim i zaśnij. O ile uda się w przerwie między kolejnym suszącym porankiem, a rozluźniającym wieczorem. 

(jeszcze mnie masz na wyłączność, ale przecież nie czeka się wiecznie. każde wskazówki kiedyś robią pełny obrót.)jeszczeciękocham

sobota, 9 czerwca 2012

Każda noc kiedyś się kończy, jak się skończyły noce krakowskie - jednak długo będą mi wilgocią osiadać na powiekach. I każda wiosna się musi skończyć, chociaż na krakowską nie trafiłam jeszcze, bo zawsze tu jestem, kiedy jesiennieję cała. Tor przeszkód, przeskakiwanie przez myśli, Grodzka, Floriańska, św. Anny i Wisła jak Styks. Wróżki, zaklęte spojrzenia, czekoladowy dym. Na sekundę spokój, piwo, wino, obok wódka. Bezpiecznie, gdy ciepłe ramiona Sukiennic wyciągnięte, gdy idziesz do miejsca, które znasz, a które za każdym razem inne, gdy można na moment przed obcymi stanąć drzwiami i mieć wrażenie, że się jest u siebie. Jest grajek uliczny, są zielenią mieniące się planty, są niefortunnie skręcone jointy, jest wiolinowy klucz, ''rozmowy poufne'' jako wyciskacz łez, jako sztuka zbyt bliska, zbyt bardzo, zbyt o każdym, jest psychodeliczny strach i ten Maanamu ''krakowski spleen'' czuć też. Bezkres czasu, niekończąca się skala termometru, zabawnie nieśmieszne rozmowy i wyższa sztuka poznania/gubienia (coktowoli). Ścierwo, szmata, podwawelska kurtyzana - myśl o Tobie. Bo drzazgi są nawet w Krakowie.

pamiętam, ostatni Kraków przepełniały słowa ''pukajcie ze mną w niemalowane drewno, bo czasami szczęście trwa tylko chwile dwie. pukajcie ze mną, bo wiem na pewno, że ktoś pokochał mnie.'' ostatni Kraków był z kimś innym, ostatni Kraków to było wiązanie serc, ostatni Kraków śpiewał nam ''Na Kazimierzu Ty'' i na Kazimierzu łza się kręciła. Kazimierza bronić będę przed słowami, że zły. / w całym Krakowie łza się kręciła. całego Krakowa bronić będę przed słowami, że zły.
ten Kraków był smutniejszy, szarawy i przysienie pożegnanie, ale spełnił zadanie - jest odpowiedź.

niedziela, 3 czerwca 2012

Odpocznę. Czuję już pod skórą zapach Krakowa, Wisłę mam w źrenicach, chociaż naturalnie ciemne, smak miasta delikatnie chowam pod językiem. To miejsce zawsze jak wiatr, który mgłę przegania złośliwą, to miejsce zawsze oczyszczało umysł, pilnowało, by się koronka nie rwała bardziej, by nie rozpikselować się na ekranie po powrocie, by przeżyć, nie przeistnieć, by ciało miało swoje cztery ściany, by każde płuco bawiło się dymem, zamiast w nim szukać rozpaczy, by się pozbyć pragnień zniszczenia każdego napotkanego człowieka by, wreszcie, uśmiechnąć się na myśl, że za parę lat część (nie)życia spędzę właśnie tutaj, być może z okna obserwując Sukiennice.
Nie chce mi się bawić w gry słowami, w układnie logarytmów z liter, w ładne, zgrabne dobieranie sylab. Nie mam siły na podszepty palców, walizka w rozsypce większej niż ja. Trzeba to naprawić. Albo przeczekać, chociaż nie zrobi się samo. Nic.
Chciałabym, żeby ktoś na wallu napisał, że będzie dobrze, wstawił ''Do kołyski'' albo gdzieś, kiedyś, podszedł, przytulił. Klapki na oczach. Mylą się myśląc, że mam dobry humor. To moja twarz się uśmiecha. Nigdy duma nie pozwalała prosić o pomoc.
Dobrze będzie zostawić Cię za sobą. Pięć dni. Trzeba biec, wybiec sobie naprzeciw, przegonić pociągi, miasta, ludzi i wszystkie wiersze.
Do zobaczenia.


nigdy w życiu nie potrzebowałam być tam tak bardzo, jak dzisiaj.