Od czego się zaczyna, kiedy już wszystko skończone? Wiesz, w tych wszystkich durnych sitcomach sprzedających mi historie o pięknym życiu za oceanem to się rozgrywa inaczej. Tam zdrada otwiera oczy, oczywiście, jakżeby inaczej, najpierw kubełek czekoladowych lodów, płacz w ramię przyjaciółki i kilka dni permanentnego załamania, ale później okazuje się, że Twój przyjaciel się w Tobie zakochał, Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że jest dla Ciebie całym światem, ten dupek był tylko dupkiem i pomyłką, a Ty żyjesz sobie długo i szczęśliwie.
Alternatywna opcja: odkrywasz, że rolki, wrotki i inne łyżwy są Twoją pasją, chociaż za nic nie potrafisz na nich jeździć, ale teraz dostałaś drugą szansę od życia, wszystko zaczynasz od zera, więc śmigasz na nich jak głupia przewracając się co kilka metrów. Przy milionowej wywrotce ktoś podaje Ci rękę, podnosisz głowę i widzisz piękne, niebieskie oczy spoglądające na Ciebie spod blond grzywki. Szczęśliwym trafem okazuje się, że chłopak mieszka w pobliżu, macie podobne zainteresowania i poczucie humoru. Znowu żyjesz długo i szczęśliwe.
Alternatywna opcja numer dwa: Twój były jest gnojem, nie ukrywajmy. Zdradził Cię, więc wyłączasz telefon, kasujesz swój profil na każdym możliwym portalu społecznościowym, żeby nie mógł się z Tobą skontaktować (kurwa, to dziwne, że tam zawsze próbuje) i stwierdzasz, że należy Ci się odpoczynek. Wyjeżdżasz nad jezioro, na całe szczęście nie ma zasięgu, elektryczności i sklepów w pobliżu. Drugiej nocy rozpętała się burza, a Ty tak bardzo się boisz. Szkoda tylko, że na tym zadupiu najbliższa ludzka osada znajduje się trzy kilometry od Ciebie drogą przez las. Ale co to za problem! Z rozstaniem sobie poradziłaś, to i strach okiełznasz. Ruszasz przez chaszcze, niestety potykasz się niefortunnie ledwie sto metrów od domku i skręcasz kostkę. Pioruny, hałas, błyskawice, a tu nagle zza zakrętu wyłania się jeep, z którego wysiada najpiękniejszy facet na świecie, nie zwracający uwagi na to, że nie masz makijażu, za to cała jesteś w błocie. Dzielnie Cię podnosi, kładzie w aucie, opatruje nogę, tak, tak, to student medycyny, a później zabiera do siebie. Oczywiście żyjesz długo i szczęśliwe.
Alternatywna opcja numer siedem tysięcy sto dwadzieścia jeden: co Cię nie zabije, to Cię wzmocni, tak czy siak poznajesz jakiegoś przystojniaka i żyjesz długo i szczęśliwie.
Tu nie. Tu się rozmieniam na drobne. Tutaj nie wierzę, że to się mogło stać. Wiesz, my tutaj przecież byliśmy chwilę temu, przyrzekam. Pamiętasz? Siedziałam w fotelu, ściskając Twoją dłoń, jakby to była jedyna rzecz na świecie warta dotyku. Całowałam Twoje usta, drżąc przy tym, jakbyśmy napełniali kieliszki najdroższym alkoholem świata. Wznosiliśmy toast za kolejnych czternaście miesięcy rozkruszając przy tym każdą obawę dotyczącą przyszłości. Mówiliśmy coś o sylwestrze, żeby kolejny nowy rok w końcu rozpocząć razem. Pamiętasz? Zrzucałam z siebie ubrania, skórę, kości, zostawała tylko dusza, zostawałam naga bardziej, niż można to sobie wyobrazić, dotykałam Twoich pleców, scałowywałam z brzucha każdy niepokój, nie dawałam słońcu zajść nad nami. Pamiętasz? Rozmawialiśmy o domu. Dom nad jeziorem. Dom piętrowy, koniecznie wyspa w kuchni, nasza sypialnia na dole, na górze reszta świata. Sprzeczki o wiek opiekunki, przekomarzanki na temat jej wyglądu. Pamiętasz? Byłam dla Ciebie, Ty dla mnie. Tak bardzo mi było trzeba pogodnych oznak Twojego oddechu, kiedy wszystko szło nie tak, kiedy za oknem mróz, w paczce papierosów brak, do zrobienia na wczoraj zbyt dużo, a do tego z kimś jakaś sprzeczka, ból głowy, ból brzucha, ból świata. Tak bardzo mi było trzeba Twojego głosu zabarwionego nutą lata, głosu uśmiechającego się wraz z każdym słowem mówiącym, że jutro też jest dzień i będzie lepszy. Tak bardzo mi było trzeba chowania się w Twoje ramiona, najcieplejsze ramiona na świecie, które były najbezpieczniejszym miejscem, w jakie udało mi się trafić i czekania w nich, aż wszystko minie. Teraz z tego wszystkiego zostały odpryski. No powiedz mi, jak to się stało, jak, jak, jak? Jak mogliśmy dopuścić do tego, że wszystkie zaklęcia poszły spać, nie ma żadnego czary-mary, abra-kadabra, dzieńdobrykochanie. Obiecuję, że zaraz sobie pójdę, że dam Ci spokój, skoro prosisz, obiecuję. Tylko wyjaśnij. Wyjaśnij do cholery, dlaczego byłeś przy mnie, a chwilę później kilka niepotrzebnych zdań z ust nawet nie Twoich smagało mi policzki, wwiercało się w mózg z informacją, żeodjakiegośczasujestjeszczeona? Jest pewien rodzaj bólu, którego nie można opowiedzieć. Bo jak w słowach zmieścić zdradę, rozpacz, tęsknotę rozrywającą czaszkę? Gdzie to upchnąć, między które litery, żeby było zauważalne, a jednocześnie nie wypłynęło, nie zalało świata? Jak mówić o tym, co się czuje w momencie, w którym pojawia się myśl, że Twoje usta nie były tylko moje. Jak powiedzieć, że się właśnie rozpadam, że jestem jak ta jaskółka zwiastująca deszcz, że każda kolejna godzina jest próbą wytrzymania bez płaczu. Jak przyznać się do własnej słabości, do lęku przed nowym dniem, do naiwności wymalowanej na twarzy widocznie. W pewnym momencie słowa to za mało, się okazuje. Od dwudziestu jeden dni czekam. Dwadzieścia jeden dni czekania na przepraszam. Nie chcę niczego więcej, nie umiem już chcieć więcej, poza tym jednym słowem. Dla mnie nie istnieje słowo wystarczająco dobre, Ciebie jedno słowo przerasta. Widzisz, kochanie, chyba nam nie po drodze do siebie. Obiecałam, że co się stanie, już nas nie rozłączy. I tylko tego jednego nie przewidziałam. Że obietnicy danej samej sobie dochować najtrudniej, że w tę obietnicę wedrze się jakieś ciało obce. A tyle mieliśmy jeszcze przeżyć razem, tyle książek przeczytać, na tyle spektakli w teatrze się wybrać, kupić w końcu to piwo jagodowe, pokazać sobie w Gdańsku miejsca do tej pory przez nikogo nie widziane, znaleźć kebab, który spełniałby w końcu wszystkie wymagania i nauczyć się, że to, co mamy pozwala trwać. Powiedz mi, jak bardzo trzeba kogoś nienawidzić, by dać mu umrzeć w bólu, wiedząc, że jedno słowo może to zmienić? Powiedz mi, czy to naprawdę było fikcją? Powiedz mi, czy wszystko jest takie bezwartościowe pod koniec? Powiedz mi, jak długo się po Tobie liże rany? Bo widzisz, ja ciągle pamiętam to jedno zdanie, które wypowiedziałeś głaszcząc mnie po włosach ''nie wyobrażam sobie, że mogłoby Cię nie być''.
zapraszam
zapraszam
okrutnie dobrze znana mi sytuacja... nie tylko z opowieści. z mojego życia też - choć można powiedzieć, że nie tak dotkliwa bo w naszym przypadku nie było żadnego ciała obcego... choć może właśnie wtedy łatwiej zrozumieć... u nas nie było to nic konkretnego... jedyne co nam doskwierało to ciągły brak czasu klas maturalnych. "Kasiu, proszę cię o jedno - kiedyś mi wybacz. nie teraz, nie jutro, ale kiedyś. kocham cię. bądź szczęśliwa." niestety u mnie nie było lodów czekoladowych i ramion przyjaciółek. bo w najgorszych chwilach chowam się w sobie. i u mnie niestety wszystko miało fatalny koniec - pobyt na oddziale psychiatrycznym. w sumie 3 miesiące.
OdpowiedzUsuńnie ma znaczenia czy jest ta trzecia czy jej nie ma. kiedy człowiek traci miłość, to zawsze boli tak samo. ale Ty przynajmniej usłyszałaś jakieś słowa. mnie poproszono tylko, żebym dała mu spokój, a później nic. nic. nic. nic.
UsuńKoniec zależy częściowo od nas. Może być wartościowy.
OdpowiedzUsuńNic wartościowego tutaj nie zostało.
UsuńNie można już tego zmienić?
UsuńTo nie zależy ode mnie. Zbyt dużo padło gorzkich słów, bym mogła się znowu starać i dźwigać to za nas dwoje.
UsuńJedno może pociągnąć drugie. Ktoś może zacząć.
UsuńPytanie tylko, czy jeszcze się chce. Czy jeszcze obie strony chcą.
UsuńMoże warto się dowiedzieć. Potem świadomość błędu przyjdzie zbyt późno, by go naprawić.
UsuńWiesz, czasami nie ma którędy posłać słów.
UsuńWiem. Czasem, aż za dobrze sama tego doświadczam.
Usuń''Ciężko jakoś przestać pluć na to całe życie''
UsuńSiedzę tu ze łzami w oczach. (naprawdę..) I cholernie chciałabym powiedzieć coś mądrego, ale wszystkie słowa zatrzymały się gdzieś we mnie, głęboko. Nie ma nic gorszego od nie-bycia-jedyną, kiedy niczego nie chce się tak bardzo jak... Jego. Po prostu...
OdpowiedzUsuńOtóż to. Chociaż może i lepiej, że dowiedziałam się o tym teraz, po tych dopiero (i aż!) czternastu miesiącach, a nie na przykład po dwudziestu ośmiu. Że gdzieś, kiedyś, pojawiła się inna i trochę mi go ukradła. Nie wiem. W zasadzie teraz niczego nie wiem. I niczego nie chcę. Może tylko, żeby wrócił.
UsuńZ jednej strony lepiej. A z drugiej... to wcale nie boli mniej..
UsuńNajprościej byłoby nie wiedzieć. Po prostu się nie dowiedzieć, nie musieć wiedzieć, żyć dalej, z nim. I o niczym nie mieć pojęcia. Do końca życia.
UsuńA mówią, że gorzka prawda jest lepsza od słodkiego kłamstwa...
Usuńniezwykły blog. pozdrawiam i 3maj się ;)
OdpowiedzUsuńa co w nim takiego niezwykłego?
UsuńSłowa, nie jedno słowo, alem generalnie słowa nas przerastają. Nawet gdy krzyczy się oczami i modli do kalendarza. Kochana, czas. Nie wiem ile czasu będzie trwało to lizanie... ale jak już się wyliżesz, jak zapomnisz, jak on coś powie, jak odejdzie w cholerę albo wróci na dobre. Nic mądrzejszego chyba nie da rady powiedzieć.
OdpowiedzUsuńNiech wróci. Jak się tworzy powroty? Jak, jak, jak?
UsuńNie wiem. Pewnie powstają przez przypadek, jak wszystko. Ale może wróci. W sumie, czemu nie?
UsuńBo nie wiem czy jeszcze chciałby.
UsuńJesteś gotowa dać mu drugą szansę?
OdpowiedzUsuńNie wiem, naprawdę.
UsuńPowyżej znajduje się pytanie o to, czy jesteś w stanie dać drugą szansę. Najpierw jednak trzeba o nią poprosić no i... pamiętajmy, że zdrada to zdrada. Popatrzmy na to rzeczowo: znam mnóstwo dziewcząt, które zostały zdradzone i już nigdy nie czuły się pewnie w związku z tym samym, zdradzającym wcześniej facetem. Ba, nawet trudno stworzyć nowa relację na długo po... Dlatego dziś odradzam powrót każdemu.
OdpowiedzUsuńJednak wiem jak bardzo cierpisz. I ja należę do zdradzonych. Ból jest niesamowity, nie wiadomo co ze sobą począć. Człowiek czuje się wtedy nawet poniekąd... brudny: ile minut temu całował się z nią? Czy na moich ustach pojawiły się mikroskopijne resztki jej błyszczyka??? Czy mogłam to zobaczyć? Zdrada rozdziera wewnątrz człowieka, bo złamane serce nie oznacza, że miłość minęła.
Mimo wszystko polecam postawić na rozsądek. Ja dobrze na tym wyszłam, choć leczyłam rany ponad rok. To może nie długo - ale miałam lat 18.
Czyli byłaś w moim wieku. Rok z życia na leczenie ran, kto teoretycznie nie jest tego wart, a praktycznie jest wart wszystkiego? Długo. A niestety wiem, że sama nie uporam się z tym wszystkim. Boli, naprawdę boli. Wiesz, z jednej strony byłabym w stanie wybaczyć. A z drugiej wypełnia mnie nienawiść i setka innych złych uczuć. Nie umiem się z tym uporać. Nie umiem. Mam wrażenie, że pościel jeszcze nim pachnie. Że ja nim pachnę.
UsuńWiesz, u nas pościel nawet w grę nie wchodziła, a tak bardzo bolało... Związek też był znacznie krótszy niż Twój.
UsuńJednak ja wyleczyłam się poznając mojego Y. Zmienił wszystko z dnia na dzień. Nawet bym się nie spodziewała, że tak to wyjdzie, bo byłam pewna, że już się nie zakocham. Miałam taki rok, nie wiedziałam co ze sobą robić i strasznie się zmieniłam: schudłam (no bo co robić w te samotne popołudnia i wieczory jak nie ćwiczyć?), zaczęłam eksperymentować z włosami (ścięłam dość radykalnie) i makijażem (to był zapychacz również na wieczory, żeby nie myśleć - wymyślałam sobie coraz to ciekawsze kompozycje kolorów i rano powtarzałam, choć nie były odważne), zmieniłam styl ubierania się i jakoś tak nagle zalała mnie fala "adoratorów". Mogłoby się wydawać fajnych facetów: zagadywali, prosili o numer telefonu, chcieli się umawiać, ale ja miałam klapki na oczach. Mogę Ci swobodnie napisać że było ich ze dwudziestu w ciągu tego feralnego roku, którzy naprawdę się angażowali, a ja jak głupek powtarzałam, że możemy się kolegować i że nie jestem gotowa na relację. W szkole jednak wciąż otaczał mnie wianuszek chłopców, codziennie parę SMS-ów na dobranoc od któregoś "kolegi", a ja nie do końca wiedziałam co się dzieje i czułam się tak potwornie samotna mimo wszystko... Mało tego: znalazłam się w takiej jakby "elicie" szkolnej, której inne dziewczyny nie znoszą, albo im zazdroszczą - nie wiedziałam o tym, nawet nie spostrzegłabym tego, gdyby mi ktoś o tym nie powiedział jak bardzo zmieniłam się z niedostrzegalnej szarej myszki w pewną siebie (sic! wtedy!?), atrakcyjną kobietę, w dodatku najlepszą w szkole pod względem nauki (tak, o dziwo w naukę też uciekałam), otrzymałam wtedy Stypendium Prezesa Rady Ministrów.
Aż po tej mroźnej zimie wraz z ciepłą wiosną pojawił się Y., z którym jestem od czasu, kiedy tylko się poznaliśmy. Waga i wynika w nauce pozostały. ;) Życzę i Tobie tego, aby jakoś Ci się poukładało. To potrwa. Początek zależy od Ciebie, od Twojej decyzji. Na resztę możesz nie mieć wpływu - tak jak i ja.
hmm. Rojek? dzięki, Roksana! nie będę ukrywał, że to swego rodzaju komplement dla mnie. ;)
OdpowiedzUsuńnie, nie da się. z resztą zobacz sobie na siódmy komentarz pod tamtym moim postem na blogu. zobacz.
OdpowiedzUsuń"pokazać sobie w Gdańsku miejsca do tej pory przez nikogo nie widziane" - a może pokazać sobie miejsca do tej pory przez nikogo w taki sposób nie widziane? koniecznie polecam stogi (nie samemu, bo czasem groźnie) i dolne miasto. najlepiej wiosną, gdy słońce i chłód. koniecznie tak, jak ja prawie rok temu.
można. przynajmniej można było. bo teraz już nie, już nic nie zostało z tego, co można było jeszcze zrobić razem. poza niemocą. ale to nie jest wspólne ani trochę.
Usuńhmm. jak nie? można cały czas. bierz kogoś pod pachę i idź. druga osoba przydaje się w tych podróżach, żeby pomóc gdzieś podejść, albo żeby mieć komu przekazać swój zachwyt. Stogi pokazała mi przyjaciółka z mojego miasta, która mieszkała ostatnio długo w Gdańsku. To był dobry czas. Uświadamianie sobie pewnych rzeczy. Koniec marca, jasne, mocne słońce. Ciepło, że można było z rozpiętą kurtką chodzić, ale w uszy i nos zimno. Idź kiedyś.
Usuńi właściwie nie wiem o czym mówisz. nie pytasz o swoją tożsamość, ale ogólnie. skąd ta wiedza? jaka wiedza?